niedziela, 5 kwietnia 2015

2. Ups...

Albus

Dasz radę - powtarzałem sobie cały czas, ale to nic nie dawało. Dlaczego Scorpius musiał pojechać na ten cały turniej ?! Gdyby tu był i mnie wspierał to... Zaraz... Co ja gadam ?! Przecież to Scorpius Malfoy... Trzasnąłby mnie w łeb, mówiąc bym się ogarnął i dał sobie z tym spokój... Ale jego tu nie było, a tylko on o tym wiedział, więc nie było nikogo, kto mógłby przemówić mi do rozsądku. Wziąłem głęboki wdech i wszedłem do biblioteki. Podszedłem prosto do NIEJ i z duszą na ramieniu, odezwałem się.
- Um... hej, Gery! Ja... chciałem... chciałem... wypożyczyć książkę!
- Tak, po to właśnie przychodzi się do biblioteki - odpowiedziała z rozbawieniem, grzecznie się przy tym uśmiechając.
- Tak, ja wiem... ale chodzi o to, że chciałem... chciałem abyś mi coś doradziła.
- Okej - podeszła do najbliższego regału i zaczęła przeglądać różne książki - A czym się interesujesz, um... James, tak ? - spytała niewinnie, podczas gdy mi, świat się zawalił. James ?! Przecież właśnie dlatego chciałem i trafiłem do Slytherinu. Miałem się od niego uwolnić, miałem nie być kojarzony z bohaterskim Harrym Potterem, albo jego pierworodnym synem, wspaniałym i przez wszystkich lubianym Jamesem. Jako Ślizgon miałem być po prostu sobą, miałem być Albusem, nie bratem Jamesa, nie synem Chłopca Który Przeżył, Albusem, tylko i wyłącznie. A tu co ?! Pomylono mnie z nim... Nie pierwszy raz, więc gdyby to jeszcze był ktoś inny, ale to była ONA... Miłość mojego życia pomyliła mnie z moim starszym bratem... PORAŻKA... Moja osobista porażka... Wyszedłem najszybciej jak umiałem, mówiąc, że o czymś zapomniałem. Nie byłem smutny, w tym momencie byłem po prostu wściekły. Człowiek się stara, wybiera inny dom niż reszta rodziny, poświęca się jak nie wiem i co ? I nic! Nadal jesteś kojarzony z ojcem lub bratem. Ale spokojnie, ona nie mogła przecież wiedzieć. To nie jej wina, nie zrobiła tego specjalnie, prawda ? Prawda, ale sam fakt budzi we mnie najgorsze instynkty. 
Idąc tak, w końcu wyszedłem na zewnątrz, gdzie uderzyła we mnie przyjemna fala ciepłego powietrza. Wiatr rozwiał moje i tak potargane włosy, a na usta wpłynął szczery uśmiech zadowolenia. Na chwilę zapomniałem o tym wszystkim, zatracając się w tej przyjemnej chwili. Przypomniałem sobie jak pierwszy raz poczułem smak tego, hogwarckiego powietrza w którym magia była tak wyczuwalna, że aż pulsowała swoją mocą! Tamtego dnia poznałem też swoich przyjaciół, w tym najlepszego - Scorpiusa. Dokładnie pamiętałem ten dzień...


"Siedziałem w przedziale ze swoją kuzynką Rose i korzystając z nieobecności brata, postanowiłem z nią pogadać.
- Rosie, do jakiego domu chcesz trafić ?
- Gryffindor albo Ravenclaw, a ty ? - spytała, przyjaźnie się uśmiechając. Ja niestety nie podzielałem jej entuzjazmu.
- Al...? - szturchnęła mnie, gdy nie odpowiadałem od dłuższego czasu.
- Ja... chyba nie chcę być w Gryffindorze... Nie pasuję tam, nie jestem, ani odważny, ani bohaterski. W dodatku nie będę tam po prostu Alem, tylko synem wielkiego Harry'ego Pottera i bratem wspaniałego Jamesa. Ludzie będą tam oczekiwać po mnie nie wiadomo czego, a ja jestem taki... no... zwyczajny... - z trudem, ale wydusiłem to z siebie, wpatrując się w widoki za oknem. Rudowłosa pokiwała głową ze zrozumieniem.
- A co powiesz na inne domy ? Hufflepuff na przykład...? Dominique jest Puchonką i Teddy też kiedyś był,  jego mama i ciocia Hannah.
- Wiem, ale to nie mój świat. Krukon też ze mnie żaden. Głupi nie jestem, ale inteligencją raczej się nie wyróżniam - odparłem ze smutkiem. Nie pasowałem nigdzie.
- Spryt i ambicja są twoimi mocnymi stronami, a i aktor z ciebie świetny - powiedziała pod nosem.
- Co powiesz na Slytherin...? - zapytała już głośniej. Niestety nie zdążyłem jej odpowiedzieć, bo do pomieszczenia weszła Molly (córka wujka Percy'ego) w towarzystwie Louisa (syn wujka Billa) z którym była na jednym roku w Ravenclawie.
- Wy jeszcze nie w szatach ? - spytała, patrząc na nas swoim sławnym karcącym wzrokiem. Rose przewróciła oczami, nawet ona nie była taka przykładna jak jej kuzynka, ale nie można było Molly za to winić. Jej tatą był Percy, doskonały i przykładny pod każdym względem pracownik ministerstwa, a dawniej wzorowy uczeń i prefekt Gryffindoru. Jakby było tego mało, jej mama również była na wysokim stanowisku w ministerstwie - elegancka, dobrze wychowana, czystokrwista, mądra i niezwykle poważna. Ich druga córka Lucy, jednak nie była tak do nich podobna i śmiało można było nazwać ją rozczarowaniem, choć nawet nie zaczęła nauki. Za takie samo "rozczarowanie" sam się uważałem, choć rodzice od zawsze mi powtarzają, że mnie kochają i są ze mnie zawsze dumni. 

W pewnym momencie poczuliśmy, że pociąg zwalnia i pospiesznie narzuciliśmy na siebie szaty.
- Pirszoroczni do mnie! Pirszoroczni! - wydzierał się Hagrid. Po chwili spostrzegł nas i w ramach przywitania uśmiechnął się ciepło. Wszyscy nowi uczniowie zgodnie podążyli za potężnym gajowym i nauczycielem w jednym, a na samym końcu pochodu szedłem ja, myśląc o swojej rozmowie z Rose i przekładając w rękach swoją dopiero zakupioną różdżkę - brzoza, 12 i pół cala, włos z ogona jednorożca. Byłem tak zamyślony, że nie zauważyłem jak wszyscy się zatrzymali i wpadłem niestety - a raczej stety - na jakiegoś chłopaka. Siła uderzenia była tak dużo, że odbiłem się i poleciałem (dosłownie!) na ziemię. Moja ofiara chyba próbowała mi jakoś pomóc i mnie złapać, ale niestety z marnym skutkiem, bo wylądowała na mnie, boleśnie wbijając łokcie w moje żebra.
- Ał... - jękneliśmy w tym samym momencie. Chłopak wstał pierwszy, a schodząc ze mnie (dość niezgrabnie) dodatkowo mnie poturbował, ale o dziwo gdy już się otrzepał pomógł mi się podnieść. Wtedy dopiero miałem okazję mu się przyjrzeć. Podobnie jak ja niski i drobny, ale z bladą skórą, szarymi oczami i jasnoblond czupryną. To był jeden z Malfoyów - ich nie dało się z nikim pomylić. Z początku chciałem tylko przeprosić i zwiać jak najdalej, ale... coś mnie zatrzymało... Nie był arogancki i wredny, zachowywał się normalnie i dodatkowo próbował mi nawet pomóc. To... nie tak wyobrażałem sobie typowego Ślizgona... Już chciałem grzecznie się przedstawić i w ogóle, kiedy to on się odezwał.
- Zasugerowałbym naukę chodzenia, albo przynajmniej myślenia, ale tego nie zrobię,bo jestem dobrze wychowany - oznajmił nawet na mnie nie patrząc - zamiast tego strzepywał z ubrania nieistniejący kurz. Nie wiedziałem co odpowiedzieć, ale on przejął inicjatywę, pozbywając mnie tego problemu. Zaśmiał się. Po prostu zaśmiał się szczerze i wybitnie głośno.
- Fajną miałeś minę! Stary, przecież żartowałem! Tak, to się zachowuje mój dziadek, a mi do niego daleko, więc możesz zluzować - mrugnął do mnie przyjacielsko, a następnie wyciągnął w moją stronę rękę - Scorpius Malfoy, a Ty ?
- Albus Potter.
- Teoretycznie powinniśmy się nienawidzić jak nasi ojcowie, ale wiesz co ? Nie znoszę jak ktoś mi coś planuje z góry, a ja lubię cię.
- Ale tak na złość światu, czy na serio ?
- Na serio. Chodź będziesz ze mną i z moimi przyjaciółmi w łódce! Poznaj Daniela Zabini i Jamie'go Notta. Równi z nich kumple, ale jak chcesz przetrwać to trzymaj się mnie."


Później całą czwórką wylądowaliśmy w wodzie, ale to już dłuższa historia i w dodatku mniej ważna od tej. To ten głupi "wypadek" ze Scorem i poznanie kilku innych Ślizgonów zmieniło mój sposób patrzenia na nich. Otworzyłem nieco szerzej oczy i dostrzegłem, że Ślizgoni to też ludzie, też uczniowie, też dzieci, po prostu dość osobliwi, wyjątkowi i ja tez chciałem do nich należeć. Właśnie dzięki takiej błahej sytuacji z młodym Malfoyem całkowicie zmieniło się moje życie i po dwóch latach chyba jeszcze tego nie żałowałem.




Scorpius

Od dobrej godziny byłem skazany na towarzystwo tych... tych ludzi. W sumie nic do nich nie miałem, po prostu nie moja liga, nie moje klimaty. Wstyd przyznać, ale brakowało mi chłopaków - wygłupów Albusa, tekstów Danny'ego, a NAWET mądrości Jamie'go. Było tak spokojnie, że aż mnie to irytowało. Wiem, że tuż przed wyjazdem powiedziałem, że ta cisza będzie błogosławiona, ale szczerze powiedziawszy po tym niby krótkim czasie, doprowadzała mnie ona już do szału. 
Odkleiłem twarz od widoku za oknem i rozejrzałem się po swoich towarzyszach. Na szczęście było kilku Ślizgonów. To znaczy cieszyłem się z tego, ale tylko na początku, gdyż okazało się, że z nimi też nie będę miał co robić. Luke Creswell, który był kapitanem drużyny naszego domu miał już 17 lat i chyba hormony uderzały mu do głowy, ponieważ próbował flirtować z Gryfonką, ale nie byle jaką, bo z Dominique Weasley, a WEASLEY to zło. No, a przynajmniej tak twierdzi mój ojciec. Kolejną osobą ze Slytherinu był Marcus Flint - spoko gościu, ale na dłuższą metę nie mieliśmy żadnych wspólnych tematów. On też gra w Quidditcha, on i dwie Ślizgonki siedzące naprzeciwko mnie. Jedna z nich była starszą siostrą Zabiniego, a ta druga... w sumie nie wiem. Nie potrafiłem jej znikąd skojarzyć. Wiedziałem, że była pałkarką w naszej drużynie, ale to w sumie tyle. Ach, no i była ładna, bardzo ładna. To znaczy byłaby, gdyby nie ta zadziorna mina i wredny uśmieszek. Ugh! Jak ja nie znoszę takich dziewczyn, takich typowych Ślizgonek. Laluni w sumie też nie lubię, ale takie zadziory są jeszcze gorsze! Nigdy, przenigdy nie będę miał takiej dziewczyny! Ale wracając do moich towarzyszy, to znalazła się wśród nich niestety moja siostra. Salazarze, dlaczego nie mogłem urodzić się jedynakiem ?! No tak, zapomniałem. Byłbym nim, gdyby matka nie uparła się na co najmniej trójkę - i w sumie dobrze, że nas tyle, a nie jeszcze więcej. Trzeba się cieszyć z tego co się ma, nie ? A Josette była nawet w porządku, spokojna, miła i dobra, nawet za bardzo. Ja się pytam jak ona mogła trafić do Slytherinu ? Przecież to taki mały, słodki aniołek - tak słodki, że aż mnie mdli. Oprócz niej, miałem jeszcze brata Raya, czyli moją kolejną podróbkę - niestety nie z charakteru, bo on to jakiś oszołom i ja się do niego nie przyznaję, nawet jak będzie już w Hogwarcie! 
Kurde, za dużo myślę... Normalnie aż głowa boli! Złapałem się za nią w celu protestu przeciw zbytniemu myśleniu i wtedy przypadkiem zerknąłem w bok na siedząca obok Rose Weasley. Szczena mi opadła gdy zobaczyłem jej arcydzieła, bo inaczej nazwać się tego nie dało.






- To twoje ? Są świetne! - powiedziałem, zanim zdążyłem ugryźć się w język. Spojrzała na mnie zdziwiona, a gdy trochę oprzytomniała to chyba się zawstydziła, bo jej twarz przybrała kolor jej rudych włosów.
- Emm... Tak, dzięki. Ten pierwszy to Hecate School... - zaczęła, ale ja jej od razu przerwałem, spoglądając na nią pytająco. Przewróciła oczami i z niedowierzaniem spytała, czy naprawdę nie wiem dokąd lecimy. Obraziła tym mnie i moją dumę. Przecież doskonale wiedziałem gdzie... no... tak mniej więcej... do włoskiej szkoły magii i no, skąd mogłem wiedzieć, że tak właśnie się nazywa ?! Nie zdążyłem się zirytować,by przerwać tą rozmowę, a ona już nawijała dalej, najwyraźniej nie zwracając zbytniej uwagi na to, czy w ogóle ją słucham...
- A ten drugi przedstawia testrala. Robiłam go podczas drogi i to dziwne, że wcześniej nie zwróciłeś na to uwagi, ale nic nie szkodzi. Wiesz, do tego rysunku natchnęła mnie nasza podróż. Wiesz, w końcu jesteśmy w powozie zaprzęganym przez testrale i lecimy w przestworzach i...
- Stop!
- Co ? - spytała, poirytowana faktem, że jej przerwałem.
- Jesteśmy już prawie na miejscu i lecimy tuż nad wodą. Spójrz! - Oboje wychyliliśmy się przez okienko powozu, podziwiając krajobraz. Wpadłem wtedy na "genialny" pomysł. Widząc, że wszyscy są przy okienku zaabsorbowani widokiem, chwyciłem rudowłosą za ramię i zaciągnąłem ją w przeciwną stronę, czyli do wyjścia. Z początku próbowała protestować, ale zatkałem jej usta dłonią i... no w sumie tak znaleźliśmy się na zewnątrz, a chwilę później na dachu powozu skąd obserwowaliśmy zamek, który był już niedaleko. Wyglądał niemal identycznie jak ten na obrazku Rose i no cóż, wypadało to przyznać.
- Weasley, wiesz... świetnie rysujesz i masz talent.
- Naprawdę ? - spytała dla upewnienia, a jej oczy rozbłysły. Średnio się lubiliśmy (o ile w ogóle) i zawsze rywalizowaliśmy we wszystkim, ale to było nawet miłe uczucie, spowodowane tym, że sprawiłem jej przyjemność. Co z tego, że chwilę później odezwała się moja ślizgońska strona, która zapragnęła ugasić te ogniki w jej oczach ? 
- Przypominam ci, że to jest niestety jedyna rzecz w której jesteś lepsza ode mnie, więc nie ciesz się tak!
- Zaraz... co ?! Jestem lepsza od ciebie, we wszystkim i nie wiem jak możesz w to wątpić. Najwyraźniej masz BARDZO wybujałą wyobraźnię.
- Ja ? A kto rysuje jakieś obrazki z dupy wzięte ?
- Jak możesz ?! Ty... - uśmiechnęła się tryumfalnie - dopiero co je wychwalałeś. Mówiłeś, że są świetne!
- Kłamałem - z tym jednym, moim słowem rozpoczęła się prawdziwa wojna, która wstyd mi przyznać, skończyła się bójką. Przepychaliśmy się długo i w sumie bezsensownie, ale kogo to wtedy obchodziło ? W pewnym momencie wygrałem! Wiedziałem to dlatego, że po którymś z kolei popchnięciu jej przeze mnie, nie oddała mi. Poczułem, że jestem prawdziwym zwycięzcą!


I właśnie wtedy zdałem sobie sprawę, że Rose Weasley przestała mnie okładać, bo wypadła... A co najgorsze, nie było po niej śladu...



- Ups...